... i po świętach
Poświąteczny
plan "odbrzuszania" trzeba wcielić w życie... Pierwszy
etap to segregacja i likwidacja świątecznych sałatek i serników
z przestrzeni lodówkowej. Dalej trzeba się już tylko spakować,
nakarmić rybki, zamknąć dom, wsiąść w campera i ruszyć w
góry. Trochę sanek, trochę nart oraz zimowych spacerów pozwoli
nam usprawnić przemianę materii, tak mocno nadwyrężoną
grzybowymi, krokietami tudzież barszczami. Wyprawa zakładała
wizytę w Jakuszycach i wypożyczenie nart biegowych, po czym krótki
wypad na szlak a następnie przemieszczenie się na otwarty także
zimą camping w Harrahovie.
Przygarnijcie nas...
Plany, planami a
życie pisze swoje scenariusze. Po drugim dniu świątecznym zamiast
podnieść się z łóżek ok. 6.30 wstaliśmy przed 9.00, a że
zostało nam trochę pakownia, to ostatecznie dom opuściliśmy około
12.00. Tym samym zaprzepaściliśmy szansę spędzenia dwóch godzin
na trasie biegowej. Ale nic to, pomyśleliśmy... pojedziemy do
Harrahova, zostawimy campera i trochę czasu spędzimy na jakieś
górce z sankami. Niestety. Droga też szła dość opornie, więc
ostatecznie na miejscu byliśmy koło 15.00. Zmierzchało lekko gdy
wjechaliśmy na camping, w bramie którego miły i zabawnie mówiący
po czesku Czech poinformował nas, że jak nie mamy rezerwacji, to nie
ma szans na miejsce. No... rezerwacji nie mieliśmy, bo kto w zimie
spędza czas na campingu... Jak się okazuje bardzo wielu Norwegów,
Niemców i dużo innych ludzi. Uderzyliśmy zatem w litościwy ton,
mówiąc, to my na parkingu przy recepcji się zatrzymamy i jedną
noc tylko, bez prądu. Mamrocząc coś po czesku pod nosem
odpowiedział "Dobre, bez prądu jedna noc". Na co mój
mąż: "No może 2 noce, tu bezpieczniej dla dzieci".
Kręcił głową, ale przywołał starszego pana zarządcę mówiąc
"Polaki", jakby to wszystko wyjaśniało. Temu
przedstawiliśmy wersję zaakceptowanych dwóch nocy na parkingu bez
prądu, na co on przystał a przy kasie policzył opcję z prądem i
pozwolił się wpiąć do przyłącza w recepcji. I tak, jak świętej
rodzinie w Betlejem udało nam się znaleźć mały przyczułek dla
naszego Zefirka i nas w tę mroźną noc. Później wychodząc na
wieczorny spacer, zobaczyliśmy inny camper na polskich blachach i
jego kierowcę, który miłemu starszemu panu perswadował "Tylko
jedna noc, jutro nas nie będzie...".
Camping zimą
Jako początkujący
karawaningowcy dopiero się wszystkiego uczymy. I to, że camping 27
grudnia jest wypchany po brzegi jest dla nas nowością. Ale też co
tu się dziwić ceny dla Skandynawów czy Niemców są ostrożnie
szacując, bardzo korzystne. W każdym razie zadomowiwszy się na
swoim małym miejscu parkingowym postawiliśmy przygotować obiad.
Usmażyłam więc pożywne burgery, po czym postanowiliśmy przejść
się po wiosce campingowej i poszukać łazienki aby zmyć naczynia.
Okazało się, że camping Jiskra to całkiem przyzwoite, choć
niezbyt wysokich lotów, miejsce. Łazienki czyste, jednak bez
przesady, przestronna myjnia naczyń i miła, przyjacielska
atmosfera, no w końcu to Czechy;) Kiedy poobiednie obowiązki
zostały spełnione ruszyliśmy przejść po Harrahowie i doposażyć
się w jakiś fajny czeski alkohol oraz pistacje w pobliskiej Normie.
To co nas uderzyło, to kolejny raz wracająca do nas myśl, że tu
ludzie się szanują, szanują swoje miasto, a fakt że ściągają
do niego turyści nie jest powodem zapychania każdego kawałka
chodnika stoiskami z chińskim PKB. Są tu sklepy z wyrobami z
miejscowej huty czy wytworami rzemieślniczymi. Może i my się
zaczniemy się szanować a nie tylko hejtować? Stokroć ważne
życzenie na 100-lecie niepodległości;)
Harravov
Niewielkie
miasteczko zaledwie 4 kilometry od polskich Jakuszyc popularne
obecnie głównie ze względu na stoki narciarskie oraz skocznię, na
której do 2014 roku rozgrywane były etapy zawodów pucharu świata.
Niewielu jednak wie, włącznie ze mną, że to tutaj w 1712 roku
założono pierwszą hutę szkła na świecie. Zawsze sądziłam, że
to pobliskie Wenecji Murano było protoplastą światowego przemysłu
szklarskiego i nie mogłam odżałować, że nie odwiedziliśmy
żadnego zakładu podczas wizyty w mieście. Los się do mnie
uśmiechnął, bo mąż planując ten zimowy wypad wyczytał, że
obecnie huta to własność prywatna i wraz z muzeum, sklepem
firmowym, restauracją oraz browarem tworzy całość otwartą dla
turystów. Po sutym śniadaniu więc ruszyliśmy na zwiedzanie, które
na mile zaskoczyło. Wycieczki w kilki, kilkunastoosobowych grupach
odbywają się co godzinę, zaś miły Pan przewodnik dopasowuje
język do grupy. W pakiecie dostaliśmy też bon na piwko i napój w
działającej na piętrze huty restauracji, w której można spożyć
typowo czeski posiłek (zupa czosnkowa pycha!) oraz zniżkę do
sklepu firmowego. Technologia wyrobu produktów szklarskich jest
tutaj bardzo tradycyjna. Olbrzymi na całą halę, umieszczony na
drewnianym podeście, piec gazowy umożliwiają pracę kilku
stanowisk jednocześnie, zaś wsad to mieszanka piasku szklarskiego,
sodu, potasu z wapniem. Pracujący tam wytwórcy, których można
obserwować z balkonu, potem bezpośrednio z hali produkcyjnej, są
naprawdę mistrzami w swej delikatnej specjalizacji, nie bojącymi
się 1400 stopniowego, roztopionego szkła.
Nic nie idzie zgodnie z planem...
Czasami jest tak,
że każdy element zaplanowanego w domu wyjazdu (to zadanie mojego
"wszechzaplanowanego" męża;) ) następuje po sobie, jak
element dobrze dopasowanej układanki. A czasami nic się nie zgadza.
To był właśnie jeden z wyjazdów należących do tej grupy... Po
ciężkiej przeprawie na campingu w Harrahovie mieliśmy przeczucie,
że na parkingu, gdzie mogą postojować campery w Janskich Lazniach
może być podobnie. I właśnie tak było...Przy próbie zjazdu pan
wymownie pokazał w naszą stronę ręce ułożone w znak X. Chociaż
ulitowawszy się po chwili gwizdnął, kiedy chcieliśmy odjechać, po
czym krzyknął: "Pryjedete po szesnastej!". I tak ponownie
dobrzy ludzie nas uratowali, chociaż trzeba było zmienić plany na
dany dzień. Ponieważ było przed 12.00, to dojście z jakiegoś
odległego parkingu (nigdzie indziej nie można było się upchnąć,
gdyż wszechobecna policja przepędzała każdego) do wyciągu i
zjazd saneczkami z Cernej Hory nie wchodził w grę. Ale, ale nigdy
nie jest tak źle aby nie mogło być dobrze;) Jadąc krętymi
czeskimi dróżkami w przepięknych okolicznościach przyrody
znaleźliśmy fartownie miejsce na parkingu nieopodal niewielkiego
stoku z wyciągiem i górką zjazdodupką. Odgrzaliśmy
świąteczny bigos i po kawce ruszyliśmy wytarzać się w śniegu. O
rzeczonej 16.00 zjawiliśmy się u wrót parkingu, gdzie ponownie
przywitał nas miły starszy pan i poprowadził na przeznaczone nam
miejsce, otoczone już innymi członkami klubu mądrych zimą
inaczej... Zaś po wieczornym spacerze zostało już tylko wysuszyć
ubrania, zrobić tradycyjne w czeskich górach spaghetti i ułożyć
z klocków lego camperowy wóz... dzień jak co dzień. Dobranoc!
Z górki
na pazurki
Poranek
przywitał nas białym szaleństwem, bo padający całą noc śnieg
był dosłownie wszędzie. Dzisiejszy plan zakładał wjechanie
wyciągiem na Cerną Horę oraz zjazd szlakiem saneczkowym z
wysokości około 1300 m.n.p.m. Wczesnym rankiem, o 9.30 - bo górskie
powietrze dobrze wpływa na sen, wyruszyliśmy w drogę. Ciągnąc za
sobą 3 pary sanek i chyląc czoła przed nieustannie sypiącym
śniegiem dotarliśmy do wyciągu. Kręta na kilka zawijasów,
wewnątrz i na zewnątrz budynku, kolejka narciarzy zmusił nas do
pół godzinnego wolnego przesuwania się w kierunku gondoli. Obłożenie
było tak duże, że obsługa dosłownie upychała narciarzy w każdym
z wagoników. Po dotarciu na szczyt okazał się, że jest tam
okrutnie zimno, co praktycznie natychmiast odczuły moje drętwiejące
kciuki. Jednak na szlaku zjazdowym, pośród drzew było już całkiem
przyjemnie, a spora stromizna pozwalała na sprawny ślizg przetykany
upadkami i nieplanowanymi kolizjami. Trasa w kilku miejscach przecina
nartostrady, co bywa niebezpieczne, i zwłaszcza z małymi dziećmi
trzeba oczy mieć dookoła głowy. Jednak ogólny poziom radości
spowodowany beztroskim zjazdem, bez konieczności ciągłego
wciągania sanek na górkę, trwającym bez przerwy około godziny,
jest spełnieniem dziecięcych marzeń. Ciągnąc z powrotem do
campera smętnie szurające o asfalt sanki i my powłóczyliśmy
zmęczonymi butami. To był wyczerpujący dzień... Tym bardziej
zadowoleni ściągnęliśmy przemoczone odzienie, po czym każdy
umościł się na swoim miejscu w Zefirze. Kiedy przekroczyłam próg
domu jeszcze przesączonego zapachami świątecznych pierników
wiszących na choince dotarło do mnie, że oto mam nowy zapas
rodzinnych wspomnień...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz