Znów w drodze
No jest...Premier zapowiedział luzowanie obostrzeń w kwestii przemieszczania się (wirus koronny) a w tym możliwość przemieszczania się w celach turystycznych. Camper przygotowany, zapasy przygotowane jak dla małego oddziału partyzanckiego, jedziemy. Aby jednak nie oddalać się dalej niż 100 km od domostwa Piotr zaplanował wyjazd najpierw do Nowej Soli, potem w okolice Nowogrodu Bobrzańskiego. Stęsknieni wyjazdów celebrowaliśmy niemal każdy widok za oknem, po drodze zatrzymując się we wsi Stypułów aby sprawdzić możliwość noclegu przy szlaku rowerowym powstałym po dawnej kolejce. Miejscowość trudno nazwać urokliwą, czy klimatyczną...raczej pobrużdżoną doświadczeniami z opuszczoną stacją, niszczejącymi zabudowaniami folwarcznymi, rozsypującym się pałacykiem czy obłażącym seledynową farbą szeregowcem komunalnym, usytuowanym tuż przy głównej drodze.
Hulaj...noga - piekła nie ma
Wygodna ścieżka rekreacyjna od Stypułowa do Sławocina to prawie 50 km wygodnej trasy rowerowej. Powstała w miejsce dawnych torów kolejowych i wyposażona jest w sporo punktów postojowych i cudne widoki. My (w zasadzie mąż mój) postanowiliśmy wykorzystać do testów hulajnog elektrycznych ok. 6 km odcinek tej trasy.
Po zaparkowaniu w Nowej Soli przy jakimś budynku przemysłowym (?), blisko ścieżki i zjedzeniu przekąski ruszyliśmy traktem. Pojazdy spisywały się świetnie i szybko dotarliśmy przez most w Stach, który jak się okazuje jest najdłuższym metalowym mostem w Europie, do opustoszałej i niszczejącej stacji kolejowej.
Tam zawróciliśmy ponownie przeprawiając się przez most, za którym trochę alegalnie zeszliśmy nasypem na dół w kierunku Odry, rozbijając na jednej z wędkarskich główek miniobóz.
Turystyczne ognisko, kiełbaski i...udar słoneczny. Tego wiosennego dnia było tak ciepło, że dopiero po powrocie do campera okazało się, że zdrowo się opaliliśmy.
Luz, blues i babariba...riba, riba
Piotr planując ten krótki trip znalazł miejsce do nocki na dziko tuż przy Odrze. Przejechawszy więc Nową Sól zjechaliśmy ku rzece na wspomniany parking. Cóż...smród, brud, ubóstwo i zakaz zgromadzeń wcielany, zdaje się, przez klub fanów suplementacji na siłowni...Ale znaleźliśmy kilkaset metrów dalej extra miejsce. Tu przy rzece a bardzo intymne. Tam właśnie rozbiliśmy nasz jednodniowy obóz a Karol złowił pierwszą od dawna rybę. Za dużo ich nie było (szczerze, to poza tą jedną żadnej) ale próbował uparcie do wieczora.
Wieczór upłyną nam na korzystaniu z wolności, po miesiącu kwarantanny i pieczeniu pizzy w naszym nowym camperowym piekarniku. Poranek zaś obracał się wokół prób złowienia olbrzymiej ryby, pieczeniu szarlotki i leniuchowaniu. Męska część załogi wybrała się też spenetrować położone po przeciwnej stronie rzeki bunkry.
Ścigając widma przeszłości
Kolejna nocka zaplanowana była w kompleksie DAG w okolicy Nowogrodu. To bardzo ciekawe miejsca, na terenie którego, w obszarze ok. 35km, rozsiane są pozostałości zabudowań niemieckiej fabryki amunicji. Teren był niezwykle pilnie strzeżony i pełnił funkcję niemalże samowystarczalnego miasteczka z kasynem, stacją kolejową, jednostką straży pożarnej i setkami innych zabudowań. Do dziś dokładna historia tego miejsca jest tajemnicą, wiadomo że pracowali tu więźniowie z Gross Rosen a cały teren wyposażony był przemyślane systemy zabezpieczeń.
Noc mieliśmy spędzić na parkingu przy dawnej remizie. Zmierzając ku temu miejscu wielokrotnie uczulaliśmy Olka aby był ostrożny, absolutnie nie wchodził sam do lasu i się nie oddalał. Teren usiany jest bowiem niezliczonymi zapadliskami, studzienkami i innymi niebezpieczeństwami. Nie jest to miejsce na miły rodzinny spacer i puszczanie dzieci luzem - trzeba mieć tego świadomość. Podjeżdżając pod remizę Piotr czytał o tym miarowym głosem przekazując nam informacje: "obok stoi remiza, w której dyżurowały jednostki, na samej górze budynku suszyły się węże". Po czym przed wyjściem z campera jeszcze raz powtarzamy Olkowi:
- Pod żadnym pozorem nie wchodź sam do lasu, zrozumiano?
Na co on odpowiada:
- Spokojnie przecież słyszałem, jak tata mówił, że tam suszą się węże. Nie będę wchodził, bo mnie ugryzą.
Hmmm. Nie wyjaśnialiśmy nieporozumienia, gdyż w tym wypadku załatwiło to kwestię ewentualnego wypuszczania się naszego 4-latka w nieznane :)
Objechaliśmy naszymi hulażkami trochę terenu, Piotr "zdronował" okolicę a my z Olkiem robiliśmy portrety z mchu. Tak właśnie wyglądają: mchowy Tata i mchowy Olek. Kto jest kto? Pytanie za 100 punktów i piwko :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz