Zanim zacznę historię naszej letniej wyprawy w 2020 roku, muszę uporządkować pewne fakty. Otóż rok ten dla nas, jak i dla ludzi z większej części naszego globu, będzie zawsze już wyjątkowy. To na początku tego roku usłyszeliśmy o wirusie, który gdzieś daleko, w Chinach siał spustoszenie. Pamiętam, że w tamtym okresie nikt nie przypuszczał nawet, iż zaledwie trzy miesiące później zostaniemy zamknięci w domach, gospodarki krajów niemal zatrzymają się w miejscu, samoloty przestaną latać, dzieci chodzić do szkoły. Świat stał z szeroko otwartymi w przerażeniu oczami i nie bardzo wiedział, co zrobić dalej. Ale nie było jakiejś wielkiej kulminacji, nikt nie wynalazł szczepionki (do dziś) ani nawet skutecznego leku. Zatem, gdy liczba zakażonych zaczęła spadać, kolejne kraje otwierały swe granice. Nasz pierwotny plan wyjazdu 2020 zakładał wyprawę do Grecji przez Serbię, Albanię, wizytę w Czarnogórze etc. Zrezygnowaliśmy z niego w obliczu całej tej sytuacji. Powstał nowy projekt - Zefirem dookoła Polski :) I już, już mieliśmy się zbierać, gdy padł inny pomysł: za kilka dni otwierają Austrię, Słowenię a Chorwacja czeka, bo żyje z turystyki. Szybka decyzja, zakup winiet, przerobienie planu, ucieczka ze szkoły online kilka dni przed zakończeniem roku i jedziemy :)
Austriackie Mondsee
Podszyci niepokojem ale stęsknieni za jadrańskim słońcem i kamiennymi plażami ruszyliśmy przed siebie. Nie wiedzieliśmy, bo pogłoski w internecie były różne, czy będą kontrole na granicach. Granica między Polską a Czechami była otwarta już od tygodnia przed naszym wyjazdem, więc przejazd przeszedł bezproblemowo. Komunikaty przy drogach typu : "Od 1.06 ne sedite juz doma" pokazywały, że nie tylko my tkwiliśmy w cały tym corona-szaleństwie. Austrię otworzono dzień wcześnie ale granice też już były zupełnie nie strzeżone. W tym zamożniejszym kraju trochę inaczej podchodzono do problemu, ludzie mieli mniej paniki w oczach, bo każdą placówkę handlową wyposażono w automaty do płacenia i sprzedawcy spokojnie mogli utrzymywać dystans. Oczywiście obowiązywał nakaz zasłaniania ust i nosa. Nasz pierwszy przystanek, gdzieś w połowie drogi do Chorwacji to był niewielki camping przy Mondsee, cudownym górskim jeziorku położonym wśród Alp, nie daleko Salzburga. Okazało się, że ośrodek wypchany był po brzegi, ludzie tak bardzo stęsknieni byli turystyki. My po zaparkowaniu na parceli zjedliśmy tradycyjnego sznycla a ja jakąś dziwną zupę austriacką typu blee.
Wieczorem wybraliśmy się na spacer po okolicy, pokarmiliśmy łabędzie i ze spokojem chillowaliśmy się na pomoście.
Rankiem, po głębokim śnie nocnym postanowiliśmy z Piotrem iść pobiegać, gdyż plan na te wakacje zakładał bieganie każdego dnia (różnie to potem wyglądało wprawdzie ale się staraliśmy:) ). Wycieczka szybkim truchtem do najbliższej naszemu campingowi miejscowości - St. Lorenz była bardzo udana, choć zawieszona nad wioską olbrzymia formacja skalna, lekko przechylona oraz drogi, których stopień nachylenia też był odpowiedni względem góry sprawiały, że mój błędnik wariował, jak w przybytkach typu "Dom do góry nogami"...nie potrafiłabym tam mieszkać :)
Okolica jest w każdym razie urokliwa, są tam szlaki górskie oraz wspomniane jezioro. Nam jednak spieszno było do słońca, więc tuż po śniadaniu ruszyliśmy w drogę.
Bajkowa Savudrija
Granicę ze Słowenią przejechać haliśmy zupełnie bez problemu. Pierwotnie mieliśmy też zatrzymać się w okolicy Bledu aby przypomnieć sobie zeszłoroczną wyprawę jednak Słoweńcy w tak zwanym międzyczasie wprowadzili Polskę ( bo u nas górnicy zarażali się nawzajem ciągle covidem kręcąc statystyki) na listę krajów, które tylko tranzytem mogą zahaczyć Słowenię. Mi to bardzo pasowało, gdyż jeszcze w domu szykując prowizoryczny plan podróży, wpadłam na zdjęcia z malutkiej wioski rybackiej nie daleko Umagu. Nad lazurową wodą w ostatnich promieniach słońca widać sterczące drewniane rusztowania, na których przymocowane są rybackie łodzie. Skaliste brzegi, plaża i romantyczna latarnia. Coś cudownego :) Do tego rewelacyjny camping tuż przy wspomnianej, najstarszej na Jadranie latarni.
W maleńkiej, bo liczącej zaledwie ponad 200 mieszkańców wiosce, są dwa campingi - jeden to Camp Savudrija, drugi niedawno otworzony Veli Joze. My wybraliśmy ten mniejszy i słusznie. Bardzo miła obsługa, kamperowicze z krwi i kości oraz nowe, nie oblegane przez tłumy sanitariaty. Co do tych tłumów, to jest to kolejna kwestia. Poza starszymi niemcami, sporadycznymi Austriakami niewielu turystów decydowało się na wyjazdy w okresie epidemii. Wszystko to wyglądało dziwnie, bo na koniec czerwca już tutaj powinny być tłumy a tutaj 20 procentowe obłożenie może.Miło było siedzieć w zacisznej knajpie i obserwować kilku pokoleniową miejscową rodzinę świętującą jakąś uroczystość. To ludzie, którzy się nie spieszą, celebrują słońce, dobre towarzystwo i smaczne jedzenie. Więc i my się trochę uspokoiliśmy. Po wyjściu z retauracji kupiliśmy najlepszą, jaką dotąd piliśmy, domową Rakiję. Ja się natomiast wyposażyła w istryjską oliwę z oliwek i obowiązkowe tu wino ze szczepu Malwazjia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz