Szukając atrakcji łączących walory przyrodnicze z historycznymi warto zabrać się za penetrowanie okolic Wałbrzycha. Tajemnicze Góry Sowie kryją w sobie wiele sekretów, jak budowany w skałach przez Niemców kompleks Riese, czy zamek Książ służący podczas II wojny światowej za siedzibę SS i przekształcany na gościnne "gniazdko" Hitlera. W podziemny krwiobieg tego regionu wpisane jest też górnictwo, obecnie zapominane, niegdyś postrzegane, jako duma i służba dla narodu. Jako, że od naszego domku w okolice Wałbrzycha mamy godzinkę z okładem, a przy schronisku Andrzejówka miał odbyć się plenerowy koncert Roberta Kasprzyckiego, plan na weekend był jasny.
Powyżej wymieniam synonimy szufli górniczej (i to nie wszystkie), której nazwy można poznać podczas jednej z wycieczek organizowanych w zamkniętej już kopalni Nowa Ruda. Górnictwo od zawsze związane było z Dolnym Śląskiem, i od zawsze postrzegane było, jak rodzaj służby. Bo na czyich barkach dźwigała się od XIX wieku bardzo gwałtownie rewolucja przemysłowa? Z górnictwem w tamtym rejonie związane są wielopokoleniowe tradycje, nic więc dziwnego, że postrzegani obecnie górnicy, jako darmozjady z 13-nastkami, 14-nastkami i kilkudziesięciotysięcznymi odprawami, są rozgoryczeni. Złoto, jakim dawniej był węgiel, na ich oczach przeistoczył się w nic nie wart obecnie tombak. Tymczasem aby zrozumieć charakter tej pracy, trzeba windą zjechać w dół, trzeba zgiąć korpus w pół i zobaczyć na własne oczy, jak ci mężczyźni dzień w dzień z kilofem, szuflą, młotem i kilkoma innymi narzędziami, przy nikłym świetle lampki, wydzierali ziemi to, czym teraz wzgardziliśmy. Dobrze, że są takie miejsca, które w sposób żywy i mięsisty, bo bez uładzenia muzealnych eksponatów - wszystko zostawione jest tutaj, jak było za czasów "życia" kopalni - pokazują ten rodzaj pracy. "Uroku" całej wyprawie nadaje straszący z każdego kąta duch, którego imienia zapomniałam i straszący, co płochliwszych.
Wszyscy Święci i tort na Sarnach
Po bardzo ciekawej wycieczce czas było znaleźć miejsce na nocleg, który Piotr zaplanował "na dziko" tuż przy Górze Wszystkich Świętych. Camper zaparkowaliśmy na parkingu przy Sankuarium MBB, na którym właściwie nikogo nie było poza nami. Wolnym spacerkiem po obiadku pokonaliśmy łagodny odcinek ku umieszczonej na szczycie góry wieży widokowej. Kamienna wieża ok. 15m z krętymi schodkami ufundowana została przez Kłodzkie Towarzystwo Turystyczne i o złotej godzinie oferuje nieziemsko piękny widok na Góry Sowie, Góry Suche oraz kilka innych pasm górskich.
Podobno przy wieży zlokalizowane zostało też niewielkie schronisko na kilka miejsc noclegowych, ale jak wiele innych podobnych obiektów zniknęła po wojnie. Obecnie przy wieży jest miejsce na ognisko, z którego okoliczna młodzież skwapliwie korzysta w weekendowe wieczory. My posiedzieliśmy przy ogniu popijając ciemnym piwkiem i udaliśmy się na spoczynek. O poranku ruszyliśmy w dalszą drogę, ku Andrzejówce. W planach był jednak przystanek na ciacho w częściowo udostępnianym dla zwiedzających zamku Sarny. Założenie tego obiektu sięga podobno średniowiecza, zaś rozkwit to okres renesansu oraz baroku splatający się z jedną rodziną. Obiekt wraz z folwarkiem był w rękach państwa i po wykorzystaniu zabudowań wygląda, jakby zwyczajowo, jak na PRL, był tam PGR :) Obecnie obiektem zarządza fundacja składająca się z kilku prywatnych osób wdrażających plan przeprowadzenia rewitalizacji zaplanowanej na 20 lat. Dość egzotyczny obrazek natomiast tworzy zestawienie remontowanego pałacyku i eleganckich gości restauracji z sąsiadującymi zabudowaniami dawnego folwarku i jego mieszkańcami, którzy przyzwyczajeni byli, iż są jedynymi włościanami okolicy. Niemniej jednak Pałac mimo ciągłych remontów robi wrażenie, zwłaszcza odrestaurowana już Kaplica Nepomucyna, bardziej przypominająca mały kościółek. Kiedy z restauracyjnego tarasu zajrzymy przez mury zobaczymy rozciągający się szeroko park kryjący w sobie wiele ciekawostek. Na jego ostateczny kształt wpływ miałł pan Petzold... architekt odpowiadający także za ostateczny rys perełki Lubuskiego - Parku Mużakowskiego. My niestety mieliśmy czas tylko na mały spacer i ciacho z kawą, aby zdążyć do schroniska i na koncert.Andrzejówka
W porze obiadu dotarliśmy do schroniska, w sam raz aby zdążyć na kotleta, pierogi i szarlotkę. Nowi, i zdaje się dość młodzi dzierżawcy, którzy obecnie zarządzają obiektem starają się aby jedzenie i obsługa zadowalały turystów. Pozwolono nam zaparkować camperem na łączce za schroniskiem a my skwapliwie z tego skorzystaliśmy. Jak już odbębniliśmy nasze "pół godzinki dla słoninki" po obiadki postanowiliśmy skorzystać z jednego ze szlaków i urządzić sobie jeszcze przed koncertem spacer.
Jest z czego wybierać na krótsze i dłuższe przechadzki, bo szlaków z Andrzejówki w okoliczne Góry Suche rozchodzi się kilkanaście. Wręcz idealne miejsce na kilka dni z rodziną. My zdecydowaliśmy się iść w kierunku kopalni melafiru, gdyż trasa umożliwiała powrót przed zmrokiem. Spacer był przyjemny, bo turystów niewielu (zupełnie inaczej niż na popularnych górskich traktach), a widoki przy chylącym się ku zachodowi słońcu bardzo przyjemne.
O zbliżającym się celu naszej wycieczki informował nas hałas kopalni i muszę przyznać nie czułam się komfortowo na szczucie góry, na której zboczu coś sobie wiercono, jakieś głazy odstrzeliwano i ogólnie tam mandrowano. I choć kopalniane wyrobiska wyglądają dość malowniczo w górach odcinając się na ich tle często intensywnymi kolorami ukazując wnętrzności skał, to dla okolicznych mieszkańców są prawdziwym utrapieniem, bo hałas, bo wszechobecny pył.
Wróciliśmy rychło w czas - już się ściemniało i przygotowania do koncertu trwały. Sama impreza była bardzo przyjemnie zorganizowana, goście, jak na pandemiczny czas przystało, porozsiadani w bezpiecznej odległości na własnych kocykach w blasku gwiazd delektowali się nutami melodii "Nieboooo do wynajęcia...Niebooo z widokiem na raj..."I tak właśnie zakończyła się nasza jesienna wyprawa po bogactwa Gór Sowich :) Jeszcze tam wrócimy i to nie raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz