Za jego wiecznie nostalgiczny nastrój zamknięty w pokrzykiwaniach białych mew, za romantyzm niewzruszonych fal flirtujących z bosymi stopami, za szaro-siną głębię skrywającą jakąś mroczną tajemnicę. Za to wszystko kocham polskie morze. Nie mogę jednak patrzeć, jak latem wybrzeże sprowadzane jest do poziomu Ibizy dla ubogich. Straszy jarmarcznością tandetnych straganów z torebkami, sukienkami i butami..., bo buty się przecież kupuje nad morzem właśnie. Sztuczne palmy -karykatury roślin, powtykane w donice przed wejściami do barów, mają chyba sugerować, że to jakiś egzotyczny zakątek świata. Cóż...Nie moja, ani też nasza bajka. Właśnie dlatego, gdy tylko nastaje jesień ruszamy w kierunku Bałtyku. Przy czym tym razem chyba trochę się przeliczyliśmy...pandemia bowiem spowodowała, że uwolnieni z klatek mieszkań turyści, wcale nie mieli zamiaru odpuszczać i zmasowanie atakowali Międzyzdroje.
Tuż przy plaży
Marzyło nam się od zawsze, by nie ciągnąć na plażę kilometr spakowanych łopatek, wiadereczek, materacy, parawnówi prowiantu...dlatego Piotr znalazł camping tuż przy plaży - Camper Park Beach. Na zdjęciach wyglądało to świetnie...jednak. No właśnie jednak :) I tu tak mimowolnie ulewa mi się mój ponury nastrój, w który wpadłam tuż po zaparkowaniu. Obsługa ( w postaci zmęczonych już sezonem studentów) jak najbardziej pomocna, jednak campery jak śledzie upchnięte...bo przecie miejsce, siatka chroniąca pas wybrzeża aż do kolejnego zejścia na plażę ( w linii prostej kilkadziesiąt metrów) zmuszała nas do meandrowania między "ukochanymi" straganikami i jadłodajniami, a całość usytuowana na jakimś rozwalonym parkingu (trochę betonu, trochę piasku...dziwacznie). No ale szukajmy pozytywów :) Zachód słońca z piwkiem przy kamperze - pierwsza klasa, wiadereczka, łopatki, piłki można było przerzucić przez siatkę, gdy dzieci i pies hasały wesoło na plaży, bliskość jadłodajni w sumie miała swoje dobre strony (nasze pełne brzuchy).
Może gdyby nie wesoła ekipa sąsiadów (2 campery i przyczepa) hałasująca do godzin rannych (z satysfakcją patrzyłam kolejnego dnia na ich skacowane oblicza) wrażenia byłyby lepsze, ale mamy, co mamy. A w kraju są niestety turyści-camperowicze, którzy właśnie granie na nerwach swoim zachowaniem sąsiadom uważają za najlepszą zabawę... a co? U siebie jestem, nie wolno mi? Pomijając to, dzieciaki miały niezłą frajdę bawiąc się po nocy w poszukiwaczy skarbów, wędrując z czołówkami i wykrywaczem metali po plaży.
Międzyzdroje, co robić
No jak to, co? Klasycznie -deptak, gofry, promenada na molo :) I oczywiście najlepszy czyściciel drobniaków - automaty do gier, których zliczyć nie sposób.
Ale jest jeszcze jedna atrakcja i nie, nie mówię tu o alei gwiazd...jest to Zagroda Żubrów otwarta przez władze Wolińskiego Parku Narodowego. Miejsce oddalone od centrum ale spokojne oraz idealne na dłuższy rodzinny spacer. Przybytek bardzo ciekawie zorganizowany, który daje możliwość zaobserwować dostojne żubry oraz inne zwierzęta, na co dzień żyjące dziko - sarny, dziki, ptactwo. Z całą pewnością możemy miejsce to polecić pragnącym wytchnienia od trajkoczących tłumów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz