Szukając pomysłu na wypad majówkowy wędrowałam sobie palcem po mapie szukając czegoś w odległości nie większej niż 100 kilometrów od domu, na 2-3 dniowy wypad. Już, już miałam się skłaniać ku szperaniu w atrakcja Doliny Bobru, gdy kursor zawędrował mi na wysokość czegoś, co nazywało się Park Krajobrazowy Chełmy. Zaciekawiona zaczęła szperać i szukać. I tak zauroczyłam się zupełnie nieznanym mi do tej pory obszarem zwanym Pogórze Kaczawskie. Wiele tu tras dla rowerzystów, sporo atrakcji turystycznych i przyrodniczych, jak szlak wygasłych wulkanów czy dawna zabudowa sakralna. Decyzja zapadła - jedziemy tam na majówkę.
Kraina wygasłych wulkanów
Ponieważ w 2-3 dni niewiele da się zrobić, to postanowiliśmy choć liznąć prehistorii i na nocleg wybraliśmy parking pod najbardziej znaną i rozpoznawalną górą, która niegdyś wyrzucała z siebie kaskady lawy. Ostrzyca Proboszczowicka, bo o niej mowa, to jeden z wulkanów, który zachował jeszcze charakterystyczny nek wulkaniczny. Aktualnie prowadzi na jej szczyt wysoki na ok 500m ponad 400 bazaltowych, zdaje się, stopni ale miliony lat temu, gdy żarzyła się gorącą lawą podobno była dwa razy wyższa. U jej podnóża Piotr znalazł miejscówkę - parking z wiatą i miejscem na ognisko, gdzie zatrzymaliśmy się na 2 nocki.
Jednego wieczora zjechała się tam młodzież, by zrobić sobie ognisko i potańcować ale zachowywali się bardzo dobrze...nawet doszło do wymiany kulturowej..."A skąd Wy jesteście", "A to u Was nie mag gór" etc... Bardzo mili tubylcy :)
Atrakcje... atrakcje... sport to zdrowie :)
Mój małżonek, słynny planista wycieczek III RP, którego plany naszych tripów są równie gładko poprowadzone, co rozliczanie podatków w Nowym Ładzie p. Morawieckiego, wyznaczył trasę dla nas rowerową. Dla nas, czyli dla dwojga rodziców z tobołami, jednym podpiętym dzieckiem na doczepce rowerowej, jednym marudzącym nastolatkiem oraz psem rasy Boston Terrier, który kotom się nie kłania ale zimna boi się, jak nikt... i jeździ w moim koszyku. Więć my wszyscy mieliśmy zrobić trasę ok. 40 kilometrową po górzystym terenie. I może wszystko byłoby pięknie. Gdyby tylko, jak na maj przystało świeciło słońce i trasa wiodła dość jednostjanie. Tymczasem było tak zimno, że jechaliśmy w rękawiczkach, zaś mąż-planista wpadł na pomysł "zajechania"...wstąpnienia wręcz tylko na chwilkę na wieżę widokową na górze Zawodna. I naprawdę wsio super, singiel tracki w górach kaczawskich świetne, wieża piękna. Tylko nie na boga z tym całym majdanem...Wleźliśmy tam, bo jakby nie. Koła stawały dęba. Lola w koszyku tylko patrzyła z przestrachem ale wleźliśmy. Na szczycie z resztek wody, bo większość jej wylał omskniętą nóżką Karol, przygotowaliśmy sobie na kuchence zupki chińskie. Tak, właśnie tak...zmęczeni jak jasna cholera, bez dodatkowego prowiantu wciągnęliśmy 2 zupki o smakowitej nazwie "Kurczak złocisty".
Przynajmniej w drugą stronę było z górki. Milcząc cokolwiek dojechaliśmy do kolejnego punktu na naszej wyprawie, czyli Organów Wielisławskich. Ten istotny na mapie Polski i Europy zabytek geologiczny, może jakoś nie robi wielkiego WOW...przynajmniej na mnie nie zrobił ale, jak twierdzą naukowcy to ewenement. Wulkaniczna góra o odsłoniętym, słupkowym przekroju jest ciekawa nie tylko dlatego, że taki kształt jest nietypowy dla odczynu kwaśnego (?) ale, co bardziej dla mnie zrozumiałe, w jej wnętrzu hitlerowcy być może ukryli tzw. złoto Wrocławia.
Nie dane nam się było o tym przekonać, bo głodni, zziębnięci obawialiśmy się, że noc zastanie nas na szlaku. Ruszyliśmy więc dalej. Ale głód nie dawał za wygraną, a do campera więcej niż 10 kilometrów. Zatrzymaliśmy się więc w miasteczku Świerzawa i choć było święto, to udało nam się nabyć w obleganej okolicznej Żabce pakowane skrzydełka z kurczak, kabanosy i wyśmienitą sałatkę Lisnera. Przyrządziliśmy ten smakowity posiłek używając kuchenki w samym centrum miasteczka. Na ławeczce pod ratuszem i w okolicy kościoła. Ach sporzyliśmy go w doborowym towarzystwie. Towarzystwie panów spożywających wyborową wódkę Parkową na ławeczce obok. No przygoda super :) Serio. Ale, jak napełniliśmy brzuchy, to rozejrzeliśmy się dookoła i okazało się, że i Świerzawa to ciekawy punkt turystyczny i gdyby nie widmo zmroku, pewnie poszlajalibyśmy się tu chwilę.
I tak ledwo sił zjechaliśmy mijając malownicze okoliczne wioski, rzeczkę Bystrzycę i Czeremnicę do naszego postoju.
Okolica wydała nam się cudna i na pewno będziemy eksplorować ją bardziej. Zakochałam się w tych rejonach, domkach o bogatej historii, łagodny górkach, bogatej roślinności. Tymczasem po kolacji przyszła okropna nawałnica z deszczem i kolejnego dnia z rana trza się było zwijać do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz